(Uwaga! Poniższy tekst może być powodem zgorszenia, gdyż stosuje kontrowersyjne skróty myślowe. Możesz nie czytać, ale pewnie będziesz żałować)
. . . i przede wszystkim: 'Po co'?
Popchrześcijanstwo kwitnie w najlepsze. Syndrom śpiewającej siostry zakonnej zaraźliwy! Oczywiście ewangelizacja w rytmie pop jest na fali wznoszącej i trudno sobie wyobrazić w innym charakterze :)Czy też widzicie oczami wyobraźni kapłana w czasie podniesienia śpiewającego ten hit:
Zgorszenie? A gdzie tam! Popewangelizatorzy byliby w siódmym niebie. W końcu 'You raise me up' ... Mało? Liturgia powinna być wyrazem ekspresji celebransa, czyż nie? No to może zamiast klasycznej aklamacji przed Ewangelią coś w tym stylu:
A na rozesłanie może o tym, kto dzięki tej pseudoewangelizacji naprawdę przybliżył się do Pana Jezusa i Kościoła. Więc kto?
I wszyscy razem: No one, No one, No ooooooneeee. A teraz trochę poważniej. Właśnie 'No one', czyli 'Nikt'. Dlaczego tak sądzę? Otóż powód jest prozaiczny. Nie można ewangelizacji sprowadzić do dewastacji (bo tak należy nazwać wyczyny księdza Kellyego) Mszy świętej, albo do występowania siostry zakonnej w programie rozrywkowym. Liturgia nie jest (wbrew popchrześcijanom) miejscem na pokazanie tego, jaki ktoś ma fajny głos (i to jeszcze w taki sposób). O wiele bardziej chciałbym usłyszeć jak ks. Kelly śpiewa prefację, albo Ewangelię (z Męka Pańską włącznie), lub też jak animuje wiernych tworząc scholki gregoriańskie zgodnie z życzeniem Konstytucji o Liturgii Świętej Soboru Watykańskiego Drugiego, aby pielęgnować śpiew własny Kościoła - chorał gregoriański.Zupełnie bez komentarza pozostawiam śpiewanie piosenek popowych (choćby nie wiem ile Alleluja miały) w stroju liturgicznym.Ale dla porównania dodaję Hallelujah Leonarda Cohena w wykonaniu innych księży:
Widać różnicę? Jeśli nie, to proszę się przyjrzećw jakim stroju wykonuje swoje piosenki trio księży z Francji, a w jakim kapłan z Irlandii. I co? Tak! Dokładnie! Nikt (i daję za to głowę) nie widział Les Pretres śpiewających w ornatach. Oczywiście obydwa wykonania są bardzo piękne, tyle, że miejsce ich wykonywania i szaty robią różnicę. U ks. Kellyego zamiast przybliżać do Boga, piosenka raczej zabiera ten czas, jaki jest zarezerwowany dla Niego w Liturgii. Księdzu Kellyemu (za Mateuszem Ochmanem) polecam zjeść Snickersa. Naprawdę
Natomiast fenomen siostry Cristiny? Daj Boże aby po jej występie nowicjaty zakonów żeńskich zaczęły pękać w szwach. Ja natomiast mam co do tego wątpliwości. Śpiewająca siostra w habicie? To już grali. Kto nie wierzy, niech obejrzy Zakonnicę w przebraniu. No chyba, że taki jest charyzmat zgromadzenia sióstr Urszulanek - ewangelizacja śpiewem. Jeżeli tak, nie mam więcej pytań.Bo jednak czy zakon to nie modlitwa za Kościół katolicki i wyrzeczenie się światowej sławy dla Pana Boga?A może w imię 'nowej ewangelizacji' należy rozwiązać zakony i kazać zakonnikom i zakonnicom śpiewać w programach rozrywkowych?Kogo to przybliży do Boga, jeśli braknie 'zaplecza' modlitewnego? Albo może należy zamienić seminaria w szkoły muzyczne - będzie multum śpiewających kapłanów, którzy lepiej śpiewają, niż odprawiają Mszę świętą. Tylko czemu to służy? I do czego to wszystko prowadzi?
(Pytanie jest retoryczne, czyli jest to «zwrot w postaci pytania, na które nie oczekuje się odpowiedzi, gdyż jest ona znana»)
Nie będę ukrywał dwóch rzeczy. Pierwsza to taka, że powodem
poniższego tekstu jest artykuł ks. Kamila Mielniczuka „Katolicyzm epoki like&share” z portalu dziennikparafialny.pl oraz (w znacznej części) „Katolicyzm epoki like&share - historia nieprawdziwa” Piotra Żyłki z portalu Deon.pl. Z pierwszym tekstem się zgadzam,
z drugim nie, jednak o tym później. Druga rzecz, to samo sformułowanie
‘popchrześcijaństwo’. Nie jest to mój autorski pomysł, być może ktoś go kiedyś
używał (albo używa nadal). Za zaznajomienie się z samym wyrażeniem
‘popchrześcijanstwo’, jestem wdzięczny mojemu dobremu znajomemu z którym
odbywałem oazowe wojaże, studentowi filozofii UJ Kacprowi, szerzej znanemu z
programu Must be the music. To sformułowanie, użyte przez niego w jednej z
facebookowych dyskusji zafrapowało mnie na tyle, że zapytałem o możliwość
zrozumienia go być może ‘na nowo’.
Zacznę może jednak od tekstu ks. Kamila i krytyce (bardzo
niekonstruktywnej), która spadła na niego ze strony Piotrka Żyłki. Tekst redaktora
Deonu powstawać nie musiał. Ale powstał, jako zupełnie niepotrzebna odezwa na
postulaty podnoszone w Katolicyzmie epoki like&share, zgodnie ze starą
zasadą „Uderz w stół, a nożyce się odezwą”. Dlaczego tak sądzę? Bo wikariusz parafii
pw. św. Teodora w Wojciechowie dotknął dokładnie tych czułych punktów, które są
bolączką Nowej Ewangelizacji. Zostawiam bez zbędnego komentarza występ siostry
Cristiny w Voice of Italy – jestem taką wredną konserwą, iż uważam, że scena
rozrywkowego programu to nie miejsce dla siostry zakonnej. Sorry – cel
(ewangelizacja) nie uświęca środków. O wiele bardziej trafia do mnie trzech
księży (i biskup) z Francji, znanych jako Les Pretres. Swoją droga, polecam:
Nie chcę się pastwić nad
twórczością blogową Piotra Żyłki, ale obserwuję ją od pewnego czasu i w
zasadzie w pewnej części polega ona na zaklinaniu rzeczywistości. Tak było z
obroną o. Kozackiego, podobnie jest i teraz.
Nie ma nic złego w byciu katolikiem "na luzie".
Czy Pan Jezus powiedział, że poznają was po tym, że będziecie sztywni, nudni i
śmiertelnie poważni?
To jeden z postulatów wysuwanych przez Piotrka, przeciw
artykułowi księdza Mielniczuka. Naprawdę nie ma!? Miałem ochotę złamać wielkopostne milczenie fanpejdża Tego Jezus NIGDY Nie Powiedział. Ale wierz mi, albo nie panie Żyłka – świetny
tekst na mema: „Musicie być na luzie, inaczej świat was odrzuci”. Wracając
jednak do rzeczy. Pan Jezus wiele razy w Ewangelii mówił o tym, że ten świat
nie jest światem chrześcijanina, katolika. Ba! Do Piłata powiedział wprost:
„Królestwo moje nie jest z tego świata”. Obawiam się, że z racji kierunku jaki
obiera Nowa Ewangelizacja, wbrew temu jak kończy się tekst z portalu Deon.pl,
jeśli Pan Jezus zechciałby w tym momencie przyjść ponownie na Ziemię, to
mielibyśmy przechlapane, bo podobno ‘po owocach ich poznacie’. A co jest owocem
Nowej "Ewangelizacji" i katolicyzmu epoki like&share? Odpowiedź jest wcale
nie taka skomplikowana: popchrześcijaństwo.
Czym
jest popchrześcijaństwo? Mniej więcej tym samym co kultura pop (popularna),
tyle, że dostosowana w taki sposób, aby była bliska osobom wierzącym. Myślę, że
popchrześcijaństwu jest blisko do tego barokowego. Na zewnątrz koszulki
manifestujące wiarę (nie mówię, że w każdym przypadku jest to złe; rozumiem tu
raczej pewną tendencję), lajkowanie chrześcijańskich portali i fanpejdźów,
udostępnianie katolickich treści, bum na chrześcijańskie (mniej lub bardziej)
zespoły muzyczne i koncerty, ‘shareowanie’ swojej wiary i tak dalej, i tak dalej.
A co w środku? Nie będę sądził, bo to nie mam ku temu
żadnego prawa. Ale mogę pokusić się o subiektywną ocenę za pomocą starego,
ludowego porzekadła: „Dlaczego dzwon jest głośny? Bo jest pusty w środku”. Tak,
tak. I ta pustka dotyczy w różnym stopniu każdego: mnie, ciebie drogi
czytelniku, twoich znajomych, może i twojej rodziny, ale przede wszystkim
dotyczy wyznawców popchrześcijaństwa - nadmuchanego do granic możliwości
balonika oczekiwań wobec Kościoła, subiektywnego odbioru wiary.
Popchrześcijaństwo, tak jak katolicyzm like&share domaga się czegoś
chwytliwego, czegoś sensacyjnego, czegoś co zmieni patrzenie na Kościół
katolicki jako nudną, staroświecką instytucję. Siostra śpiewająca w programie
rozrywkowym? Czemu nie. Flash mob podczas procesji wejścia na ŚDM? Proszę
bardzo! Kapłan hołdujący związkom jednopłciowym, komunii dla rozwodników i
innym dewiacjom? Dla popchrześcijaństwa miodzo. Idźmy dalej. W
popchrześcijaństwie, tak jak w kulturze pop każdy znajdzie coś dla siebie, bo
doktryna Kościoła katolickiego nie jest już całością, a jedynie zbiorem mniej
lub bardziej ważnych postulatów (albo lepiej może powiedzieć: drogowskazów,
sugestii). Nie uznajesz dogmatu o nieomylności papieża (któremu Pan Jezus dał
władze nad Kościołem), ale jesteś wielkim ‘fanem’ Jezusa Chrystusa? W
popchrześcijaństwie to nie problem. Lubisz nauczanie Pana Jezusa, ale za mało w
nim elementów ekologicznych? Mieszamy z religiami wschodu i … tadam! Świetna
doktryna dla eko-chrześcijan. Nie chcesz urazić wyznawców innych religii?
Spoko, co prawda Pan Jezus jest jedynym zbawicielem, ale nie obrazi się jak go
postawisz obok Buddy, Konfucjusza, Mahometa i Zenona z Górki. Prawda? Lubisz muzykę rock? Extra. Może zrobimy mszę rockową. Albo jazzową. Będzie fajnie. Przyciągniemy tyyyyylu ludzi do kościoła (celowa pisownia). Ateistyczne msze? Dlaczego nie. Ateiści też niech coś mają z tego popchrześcijaństwa. Ludzie nie chcą chodzić do spowiedzi? Nie ma sprawy - już jest mobilny konfesjonał, bo skoro ludzie nie chcą przyjść to my przyjdziemy do nich (o pięciu warunkach dobrej spowiedzi niestety się nie pamięta). I tak można w nieskończoność.
Czy jednak o to chodzi w chrześcijaństwie? Ku czemu to prowadzi? Każdy balonik kiedyś pęka. Nie można dmuchać w nieskończoność. A kiedy pęknie, huk będzie straszny. Co zostanie po popchrześcijaństwie? Cisza. Spokój. Czyli to, czego popchrześcijaństwu brakuje najbardziej.