czwartek, 3 kwietnia 2014

Popchrześcijaństwo



Nie będę ukrywał dwóch rzeczy. Pierwsza to taka, że powodem poniższego tekstu jest artykuł ks. Kamila Mielniczuka „Katolicyzm epoki like&share” z portalu dziennikparafialny.pl oraz (w znacznej części) „Katolicyzm epoki like&share - historia nieprawdziwa” Piotra Żyłki z portalu Deon.pl. Z pierwszym tekstem się zgadzam, z drugim nie, jednak o tym później. Druga rzecz, to samo sformułowanie ‘popchrześcijaństwo’. Nie jest to mój autorski pomysł, być może ktoś go kiedyś używał (albo używa nadal). Za zaznajomienie się z samym wyrażeniem ‘popchrześcijanstwo’, jestem wdzięczny mojemu dobremu znajomemu z którym odbywałem oazowe wojaże, studentowi filozofii UJ Kacprowi, szerzej znanemu z programu Must be the music. To sformułowanie, użyte przez niego w jednej z facebookowych dyskusji zafrapowało mnie na tyle, że zapytałem o możliwość zrozumienia go być może ‘na nowo’. 


Zacznę może jednak od tekstu ks. Kamila i krytyce (bardzo niekonstruktywnej), która spadła na niego ze strony Piotrka Żyłki. Tekst redaktora Deonu powstawać nie musiał. Ale powstał, jako zupełnie niepotrzebna odezwa na postulaty podnoszone w Katolicyzmie epoki like&share, zgodnie ze starą zasadą „Uderz w stół, a nożyce się odezwą”. Dlaczego tak sądzę? Bo wikariusz parafii pw. św. Teodora w Wojciechowie dotknął dokładnie tych czułych punktów, które są bolączką Nowej Ewangelizacji. Zostawiam bez zbędnego komentarza występ siostry Cristiny w Voice of Italy – jestem taką wredną konserwą, iż uważam, że scena rozrywkowego programu to nie miejsce dla siostry zakonnej. Sorry – cel (ewangelizacja) nie uświęca środków. O wiele bardziej trafia do mnie trzech księży (i biskup) z Francji, znanych jako Les Pretres. Swoją droga, polecam:


Nie chcę się pastwić nad twórczością blogową Piotra Żyłki, ale obserwuję ją od pewnego czasu i w zasadzie w pewnej części polega ona na zaklinaniu rzeczywistości. Tak było z obroną o. Kozackiego, podobnie jest i teraz. 


Nie ma nic złego w byciu katolikiem "na luzie". Czy Pan Jezus powiedział, że poznają was po tym, że będziecie sztywni, nudni i śmiertelnie poważni?

To jeden z postulatów wysuwanych przez Piotrka, przeciw artykułowi księdza Mielniczuka. Naprawdę nie ma!? Miałem ochotę złamać wielkopostne milczenie fanpejdża Tego Jezus NIGDY Nie Powiedział. Ale wierz mi, albo nie panie Żyłka – świetny tekst na mema: „Musicie być na luzie, inaczej świat was odrzuci”. Wracając jednak do rzeczy. Pan Jezus wiele razy w Ewangelii mówił o tym, że ten świat nie jest światem chrześcijanina, katolika. Ba! Do Piłata powiedział wprost: „Królestwo moje nie jest z tego świata”. Obawiam się, że z racji kierunku jaki obiera Nowa Ewangelizacja, wbrew temu jak kończy się tekst z portalu Deon.pl, jeśli Pan Jezus zechciałby w tym momencie przyjść ponownie na Ziemię, to mielibyśmy przechlapane, bo podobno ‘po owocach ich poznacie’. A co jest owocem Nowej "Ewangelizacji" i katolicyzmu epoki like&share? Odpowiedź jest wcale nie taka skomplikowana: popchrześcijaństwo.


Czym jest popchrześcijaństwo? Mniej więcej tym samym co kultura pop (popularna), tyle, że dostosowana w taki sposób, aby była bliska osobom wierzącym. Myślę, że popchrześcijaństwu jest blisko do tego barokowego. Na zewnątrz koszulki manifestujące wiarę (nie mówię, że w każdym przypadku jest to złe; rozumiem tu raczej pewną tendencję), lajkowanie chrześcijańskich portali i fanpejdźów, udostępnianie katolickich treści, bum na chrześcijańskie (mniej lub bardziej) zespoły muzyczne i koncerty, ‘shareowanie’ swojej wiary  i tak dalej, i tak dalej. 




A co w środku? Nie będę sądził, bo to nie mam ku temu żadnego prawa. Ale mogę pokusić się o subiektywną ocenę za pomocą starego, ludowego porzekadła: „Dlaczego dzwon jest głośny? Bo jest pusty w środku”. Tak, tak. I ta pustka dotyczy w różnym stopniu każdego: mnie, ciebie drogi czytelniku, twoich znajomych, może i twojej rodziny, ale przede wszystkim dotyczy wyznawców popchrześcijaństwa - nadmuchanego do granic możliwości balonika oczekiwań wobec Kościoła, subiektywnego odbioru wiary. Popchrześcijaństwo, tak jak katolicyzm like&share domaga się czegoś chwytliwego, czegoś sensacyjnego, czegoś co zmieni patrzenie na Kościół katolicki jako nudną, staroświecką instytucję. Siostra śpiewająca w programie rozrywkowym? Czemu nie. Flash mob podczas procesji wejścia na ŚDM? Proszę bardzo! Kapłan hołdujący związkom jednopłciowym, komunii dla rozwodników i innym dewiacjom? Dla popchrześcijaństwa miodzo. Idźmy dalej. W popchrześcijaństwie, tak jak w kulturze pop każdy znajdzie coś dla siebie, bo doktryna Kościoła katolickiego nie jest już całością, a jedynie zbiorem mniej lub bardziej ważnych postulatów (albo lepiej może powiedzieć: drogowskazów, sugestii). Nie uznajesz dogmatu o nieomylności papieża (któremu Pan Jezus dał władze nad Kościołem), ale jesteś wielkim ‘fanem’ Jezusa Chrystusa? W popchrześcijaństwie to nie problem. Lubisz nauczanie Pana Jezusa, ale za mało w nim elementów ekologicznych? Mieszamy z religiami wschodu i … tadam! Świetna doktryna dla eko-chrześcijan. Nie chcesz urazić wyznawców innych religii? Spoko, co prawda Pan Jezus jest jedynym zbawicielem, ale nie obrazi się jak go postawisz obok Buddy, Konfucjusza, Mahometa i Zenona z Górki. Prawda? Lubisz muzykę rock? Extra. Może zrobimy mszę rockową. Albo jazzową. Będzie fajnie. Przyciągniemy tyyyyylu ludzi do kościoła (celowa pisownia). Ateistyczne msze? Dlaczego nie. Ateiści też niech coś mają z tego popchrześcijaństwa. Ludzie nie chcą chodzić do spowiedzi? Nie ma sprawy - już jest mobilny konfesjonał, bo skoro ludzie nie chcą przyjść to my przyjdziemy do nich (o pięciu warunkach dobrej spowiedzi niestety się nie pamięta). I tak można w nieskończoność.

Czy jednak o to chodzi w chrześcijaństwie? Ku czemu to prowadzi? Każdy balonik kiedyś pęka. Nie można dmuchać w nieskończoność. A kiedy pęknie, huk będzie straszny. Co zostanie po popchrześcijaństwie? Cisza. Spokój. Czyli to, czego popchrześcijaństwu brakuje najbardziej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz